poniedziałek, 12 marca 2012

Serwus!

Serwus wszystkim!
"Serwus" to miejscowe powitanie (między innymi, bo to raczej węgierska mniejszość to spopularyzowała  na tym obszarze, ale wszyscy zrozumieją jak tak się przywitasz).

Znowuż tak długo nie pisałam, ale eksploruję, robię zdjęcia - a to czasochłonne, poza tym również studiuję
i mam super zajęcia (sama sobie wybrałam spośród tych dostępnych po angielsku).
O zajęciach jeszcze kiedyś opowiem, bo aktualnie żyję dniem dzisiejszym - było tak super!!!
Planowałam wybrać się na ten weekend do Sibiu (piękne miasto, Europejska Stolica Kultury 2007). Miałam zamiar jechać nawet sama, ale trochę łyso tak samemu. Nie to, że strach, bo nie ma czego tu się bać, ale lepiej w miłym towarzystwie, więc zaczęłam gadać z ludźmi z akademika. Jest tu trochę fajnych ludków. Też chcieli się gdzieś wybrać, ale nie mogli na cały weekend albo stwierdzili, że za drogo wyjdzie, więc ostatecznie ustaliliśmy, że robimy całodniowy "wypad za miasto". Padło na niedzielę!

Kilka osób w zeszłym tygodniu spontanicznie wsiadło w pociąg i pojechało do miasteczka, godzinę drogi stąd. Przeszli ponad 20 km, gubiąc się po drodze, słysząc w lesie dziwne głosy, spotykając dzikie psy (dość agresywne) itp. Jak dla mnie - BOMBA! Nakrzyczałam na nich, że mnie nie zabrali.

Przy okazji kolega stwierdził, że ten wypad sprzed tygodnia przypomniał mu o filmie: "Blair Witch Project", bo momentami w lesie naprawdę mieli stracha - a było tam 3ch facetów i jedna dziewczyna i to nie ona opowiadała mi te straszliwe historie, ale właśnie chłopaki. ;)

Obejrzeliśmy więc wczoraj wieczorem "Blair Witch Project" (już to kiedyś widziałam), żeby się trochę nastraszyć przed dzisiejszym wypadem. Znam ten film, ale i tak się trochę strachałam, ale oglądając go z 6oma facetami (głównie Niemcami), miałam raczej więcej radochy!

Przy okazji parę osób zaczęło panikować, że na dziś przewidują śnieg i kiepską pogodę i stwierdzili, że jak tak będzie, to nie idą (mięczaki!). Ustaliliśmy, że wstajemy ok. 8 i jak pogoda będzie ok, robimy wszystko zgodnie z naszym mało ścisłym planem.

Obudziłam się z budzikiem o 8:15, patrzę za okno - a tu błękit, jak co dzień, i słonko. Pół przytomna jeszcze pomaszerowałam do kuchni, żeby zobaczyć, jak tam inni się zapatrują na naszą wyprawę. Na szczęście dostałam hasło, że IDZIEMY. Hurra!

Wspólne śniadanko w kilka osób, punkt 9:30 wszyscy gotowi przed akademikiem. Było nas 9 osób + jedna Niemka, która wynajmuje mieszkanie, dołączyła do nad na przystanku autobusowym Minibus z centrum miasta do Turdy wyruszał o 10:00. Mieliśmy problem ze znalezieniem odpowiedniego przystanku, ale w końcu się udało. Fajna atmosfera. Dojeżdżamy do Turdy, jedna kumpela już tu była, więc robiła za przewodnika na początku. Przechodzimy przez całkiem przyjemne stare centrum Turdy i kierujemy się na zachód - bo nie Turda sama w sobie naszym celem była, a Wąwóz Turdy (Cheile Turzii).

Fotorelacja poniżej, ale to tylko taki przedsmak, być może niektórych zniechęcający, ale my mieliśmy kupę radochy wędrując przez błotniste pola, pagóry, itp.:


Trochę smutne życie romskich dzieci

Opuściwszy Turdę

Spacer nabiera tempa
Hej, Toni!
Czyszczenie butów z błocka




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz