poniedziałek, 19 marca 2012

...willowa dzielnica, bardzo tajemnicza

Pokażę Wam dziś, jeszcze w zimowej odsłonie, najładniejszą moim zdaniem, willową dzielnicę Cluj, z bardzo, ale to bardzo starymi domami. Tydzień temu w sobotę poszłam z moją współlokatorką na dłuuugi spacer, chyba z 5 godzin błądziłyśmy po mieście, odwiedziłyśmy też miejscowe muzeum etnograficzne, wdrapałyśmy się na wzgórze, z którego roztacza się widok na całe miasto. 

Wydawało nam się już wtedy, że jest ciepło - bo słońce grzało, ale to nic w porównaniu z dziś! W samej koszuli poszłam na zajęcia. :) Wczoraj było ponad 20 stopni, cały weekend spędziłam na zewnątrz.
Cudnie! Witaj WIOSNO! :)

Najpierw była kawka, oczywiście... :)
















poniedziałek, 12 marca 2012

Jeszcze parę słów odnośnie niedzieli...

Jak opuściliśmy Turdę, to przez jakiś czas szliśmy przez mało ciekawe okolice...
O dziwo, prognoza pogody okazała się być trafna i pogoda diametralnie się zmieniła, jak tylko zaczęliśmy naszą wyprawę. Przez cały dzień było szaro i pochmurno, ale to nic, my i tak cieszyliśmy się, że jesteśmy poza miastem.
Przez dłuższy czas wędrowaliśmy przez pola, pomiędzy wzgórzami. Minęliśmy ten namiot, robiący za dom dla Cyganów. Szkoda nam było tych dzieci...

Później stwierdziliśmy, że trzeba przyspieszyć i trochę zboczyć z tej ścieżynki, którą szliśmy, bo mimo żwawego tempa, mieliśmy kiepski czas, a chcieliśmy dotrzeć do tej doliny i zacząć się zbierać około 16.
Zaczęło się robić stromo i dziko, łaziliśmy po jakichś pagórach, wśród czepiających się ubrań roślin.

Nagle dobiegło nas szczekanie, a akurat z Uli szłyśmy na samym końcu, w pewnej odległości od reszty.. Chłopcy tylko powiedzieli, żeby zniknąć tym psom z oczu i się nie zbliżać. Były to dwa lub trzy spore psy pasterskie. Robią się dość agresywne, kiedy jesteś na ich terenie. Udało nam się szczęśliwie nie spotkać z ich zębami (czego się mocno obawiałam, wiedząc jak psy czasem na mnie reagują. Nie wiesz, o czym mówię, to spytaj Frodo, psa sąsiadów). :)

Dogoniłyśmy resztę, mieliśmy krótką przerwę. Tony był w swoim żywiole, biegał po tych pagórach, gdzieś wysoko i daleko. Później przedzieraliśmy się przez pole jakiegoś farmera, błota prawie po kolana, buty takie ciężkie, że aż ledwo można było iść... No i w końcu zaczęła się ta nasza dolinka pojawiać na horyzoncie.

A jak było w dolinie, to już sami zobaczcie:


Kolejny most

















Jedna z wielu jaskiń, do paru nawet da radę się dostać

Coś dla IzaPol. Wybieramy się tam w maju?




Bitwa na śnieżki

IzaPol, widzisz co oni robią?

Lodowa przeszkoda. Jedna z wielu :)




Czad! C'nie?


Rzeka płynie przez dolinę





Opowieści z doliny ciąg dalszy...

Cóż. Ale czy w polskich lasach nie spotykamy podobnych
mini wysypisk? Ja w Kampinosie bardzo często. Zresztą tu
wygląda to na opuszczony w pośpiechu cygański "dom".
Grzebień, buty, ciuchy, zabawki....















Juliette

Prawie cała nasza ekipa, brakuje tylko dwojga. A z prawej wyłania się powoli nasz cel

Dobre, sprawdzone "camino boots"




Bywało ślisko i trzeba było sobie jakoś radzić :)

Serwus!

Serwus wszystkim!
"Serwus" to miejscowe powitanie (między innymi, bo to raczej węgierska mniejszość to spopularyzowała  na tym obszarze, ale wszyscy zrozumieją jak tak się przywitasz).

Znowuż tak długo nie pisałam, ale eksploruję, robię zdjęcia - a to czasochłonne, poza tym również studiuję
i mam super zajęcia (sama sobie wybrałam spośród tych dostępnych po angielsku).
O zajęciach jeszcze kiedyś opowiem, bo aktualnie żyję dniem dzisiejszym - było tak super!!!
Planowałam wybrać się na ten weekend do Sibiu (piękne miasto, Europejska Stolica Kultury 2007). Miałam zamiar jechać nawet sama, ale trochę łyso tak samemu. Nie to, że strach, bo nie ma czego tu się bać, ale lepiej w miłym towarzystwie, więc zaczęłam gadać z ludźmi z akademika. Jest tu trochę fajnych ludków. Też chcieli się gdzieś wybrać, ale nie mogli na cały weekend albo stwierdzili, że za drogo wyjdzie, więc ostatecznie ustaliliśmy, że robimy całodniowy "wypad za miasto". Padło na niedzielę!

Kilka osób w zeszłym tygodniu spontanicznie wsiadło w pociąg i pojechało do miasteczka, godzinę drogi stąd. Przeszli ponad 20 km, gubiąc się po drodze, słysząc w lesie dziwne głosy, spotykając dzikie psy (dość agresywne) itp. Jak dla mnie - BOMBA! Nakrzyczałam na nich, że mnie nie zabrali.

Przy okazji kolega stwierdził, że ten wypad sprzed tygodnia przypomniał mu o filmie: "Blair Witch Project", bo momentami w lesie naprawdę mieli stracha - a było tam 3ch facetów i jedna dziewczyna i to nie ona opowiadała mi te straszliwe historie, ale właśnie chłopaki. ;)

Obejrzeliśmy więc wczoraj wieczorem "Blair Witch Project" (już to kiedyś widziałam), żeby się trochę nastraszyć przed dzisiejszym wypadem. Znam ten film, ale i tak się trochę strachałam, ale oglądając go z 6oma facetami (głównie Niemcami), miałam raczej więcej radochy!

Przy okazji parę osób zaczęło panikować, że na dziś przewidują śnieg i kiepską pogodę i stwierdzili, że jak tak będzie, to nie idą (mięczaki!). Ustaliliśmy, że wstajemy ok. 8 i jak pogoda będzie ok, robimy wszystko zgodnie z naszym mało ścisłym planem.

Obudziłam się z budzikiem o 8:15, patrzę za okno - a tu błękit, jak co dzień, i słonko. Pół przytomna jeszcze pomaszerowałam do kuchni, żeby zobaczyć, jak tam inni się zapatrują na naszą wyprawę. Na szczęście dostałam hasło, że IDZIEMY. Hurra!

Wspólne śniadanko w kilka osób, punkt 9:30 wszyscy gotowi przed akademikiem. Było nas 9 osób + jedna Niemka, która wynajmuje mieszkanie, dołączyła do nad na przystanku autobusowym Minibus z centrum miasta do Turdy wyruszał o 10:00. Mieliśmy problem ze znalezieniem odpowiedniego przystanku, ale w końcu się udało. Fajna atmosfera. Dojeżdżamy do Turdy, jedna kumpela już tu była, więc robiła za przewodnika na początku. Przechodzimy przez całkiem przyjemne stare centrum Turdy i kierujemy się na zachód - bo nie Turda sama w sobie naszym celem była, a Wąwóz Turdy (Cheile Turzii).

Fotorelacja poniżej, ale to tylko taki przedsmak, być może niektórych zniechęcający, ale my mieliśmy kupę radochy wędrując przez błotniste pola, pagóry, itp.:


Trochę smutne życie romskich dzieci

Opuściwszy Turdę

Spacer nabiera tempa
Hej, Toni!
Czyszczenie butów z błocka




niedziela, 4 marca 2012

Troche wiecej o Rumunii


Wczoraj, a więc w sobotni poranek, wybrałyśmy się na miejscowy targ staroci – podobno jest to część rumuńskiej kultury i tego typu bazary można spotkać prawie wszędzie w Rumunii.
Nastawiłam się na coś super-extra!

Przy okazji pierwszy raz skorzystałam z miejskiego transportu. Mają tu francuskie autobusy miejskie, identyczne jak w Paryżu, zielono-białe. System kasowania biletów jest dość ciekawy. Szczerze mówiąc nie wiedziałyśmy z Reni, jak to zrobić, więc poczekałyśmy aż ktoś się pojawi i skasuje. Okazało się to proste jak drut.

Jeśli chodzi o podróż atobusem... hmmm, nie wspominam jej najlepiej, większość ludzi jechała na ten bazar właśnie – zwany Osar. I nie wiem, czy to ludzie czy autobus sam w sobie, ale zapach nie był zbyt przyjemny. Wręcz musiałyśmy zasłonić sobie twarze i nosy, bo nie dało się oddychać. No ale takie rzeczy zdarzają się często i w centrum Warszawy, zwłaszcza zimą.

Na sam targ dotarłyśmy trochę za późno, bo część sprzedawców zaczęła się już zwijać i pakować. Następnym razem na pewno przyjedziemy wcześniej.
W każdym razie nie handlowno niczym nadzwyczajnym. W zasadzie przeważała ilość stoisk z używanymi ciuchami i butami. Moja współlokatorka poszukiwała starych aparatów, było nawet parę sztuk, na moje oko, całkiem w porządku. Poza tym, nie handlowano meblami, raczej różnymi użytecznymi bądź mniej użytecznymi przedmiotami.







Czy te oczy moga klamac? Nawet kupilabym taka czape u niego. :)




































Dziś wieczorem poszłyśmy z Reni na długi spacer, wzdłuż rzeki. Bardzo fajna okolica starych willi, park, w pobliżu przyjemny budynek uniwersyetu i super-hiper stadion sportowy (naprawdę z zewnątrz wygląda nie licho!).

Trochę zmarzłyśmy, bo chociaż wiosna teoretycznie się zaczęła, wciąż tempertura jest bliska 0 stopni. Zachód słońca był niesamowity. Przy okazji odkryłyśmy co najmniej 10 miejsc, do których warto zajrzeć – kawiarni, pubów – każdy inaczej urządzony, o super wystroju. Serio, jest tu tyle ciekawuch knajpek i kawiarni.... Na każdym rogu. Dwa razy byłam już w Bułgakow'ie (czyli u poczciwego Bułhakowa), gdzie gości nas Behemot. :) Jest tam mnóstwo pomieszczeń, każdy pokój jest inny, mnóstwo starych mebli, ale motywem przewodnim są koty. Malowane na ścianach. Genialne. Przy okazji ceny przystępne, miła obsługa.


Cluj, otoczone jest górami, wygląda to niesamowicie, szczególnie przy zachodzie słońca.


stadion Cluj Arena

myślę, że mają się czym pochwalić





stary park

Bob - everyone can find his own London (even in he middle of Transilvania)

(widok z akademiku)




















































Co wieczór, na placu Piata Unirii przy kościele św. Michała gromadzi się niezbyt pokaźna grupka ludzi i manifestują (na pewno przeciwko jakiemuś politykowi, bo zrozumiałam: nazwisko + dimisione). Zabawne, bo co wieczór policja musi się zbierać wokół tego placu, żeby pilnować porządku i wszyscy wydają się być już tym znudzeni.
1-szego marca, czyli pierwszego dnia wiosny, kiedy na tym placu była cała masa straganów i ludziki kupowały te zabawne ozdoby, tamci zaczęli swój protest, a wokół rozległo się głośne: "buuuu". Raz też widziałam dużo większy przemarsz przeciwko ACTA.





W piątek miałam okazję zjeść coś tradycyjnego nareszcie!
Za jedyne 14 zł dostałam dwudaniowy obiad z deserem, w centrum miasta, w całkiem eleganckim lokalu. Najpierw była zupka, z mięskiem i warzywami i na pewo na śmietanie – bo biaława, pyszna. Później dostałam miejscowy gulasz z mamałygą (czyli kukurydzą jakoś tak przyrządzoną, że wygląda jak ziemniaki) – bardzo dobre i pożywne, najadłam się po uszy, a pani jeszcze przyniosła mi na deser naleśnika z marmoladą. To lubię! :)

Coraz bardziej mi się tu podoba.

Może jeszcze wyjaśnie sytuację moich studiów.
Jak wspomniałam ostatnio, okazało się, że nia ma opcji studiowania socjologii po angielsku, a jednak trochę inaczej się umawialiśmy. Moja frywolna pani koordynator powiedziała mi, że na żad ne zajęcia nie muszę przycodzić, bo przecież i tak nic nie zrozumiem, więc wystarczy, jak napiszę maile lub przyjdę i porozmawiam osobiście z prowadzącymi zajęcia na temat zaliczenia (jej zdaniem będzie to jakiś esej do napisania).
Nie powiem, że nie byłam w lekkim szoku. W końcu przyjechałam tu studiować!
Myślałam poważnie, żeby się zawijać z powrotem po zobaczeniu kilku ciekawych miejsc w Transylwanii, no ale ostatecznie zostaję. Mam możliwość wyboru dowolnej liczny przedmiotów w języku angielskim z innych wydziałów. Będę więc chodzić głównie na zajęcia z dziennikarstwa (cieszę się!) i studiów transatlantyckich. Poza tym może uda mi się też chodzić na 3 języki + we wtorek mamy pierwsze zajęcia z rumuńskiego. :)