Wybaczcie przerwę w pisaniu, ale:
- sporo się dzieje
- mamy często problemy z internetem
Wiecie co dzisiaj jest? Tradycyjnie, 1
marca to pierwszy dzień wiosny, pożegnanie zimy.
Jak przyjechałam, to moją uwagę
przykuły stragany w centrum miasta, w takiej fajnej uliczce...
Ale towar, jakim handlowano wyglądał
dość kiczowato. Zastanawiałam się, co to w zasadzie jest,
wygląda, jak jakaś ozdoba, przypinka, czy broszka...? I najlepsze
jest to, że wszyscy handlowali tym samym, ewentualnie niektóre przedmioty były
mniej, inne bardziej kiczowate.
Z każdym kolejnym dniem i spacerem w tamtych okolicach, zauważyłam, że handlarzy przybywa, zajęli nawet plac wokół, największego tutaj (o dziwo!) kościoła katolickiego – pod wezwaniem św. Michała. Później wyjaśnię, dlaczego: o dziwo!
Tajemnica straganów została rozwikłana, ich ilość osiągnęła dziś punkt kulminacyjny.
Mają tu taki zwyczaj, że kobiety 1 marca obdarowują mężczyzn tymi ozdóbkami (zdjęcia poniżej, nabyłam dwie, wybrałam całkiem ładne, bo było całe mnóstwo takich ni to plastikowych, ni to ceramicznych), właśnie z okazji początku wiosny. W zasadzie wszyscy obdarowują tym bliskie osoby. Widziałam mnóstwo dziewcząt z przypiętymi broszkami i maleńkimi bukiecikami kwiatów (naprawdę maciupeńkimi). Swoją drogą radosny zwyczaj. :) Te zabawne ozdóbki zawsze mają czerwono-biały sznureczek. A, swoją drogą, dzień kobiet jest tutaj również obchodzony 8 marca.
Z każdym kolejnym dniem i spacerem w tamtych okolicach, zauważyłam, że handlarzy przybywa, zajęli nawet plac wokół, największego tutaj (o dziwo!) kościoła katolickiego – pod wezwaniem św. Michała. Później wyjaśnię, dlaczego: o dziwo!
Tajemnica straganów została rozwikłana, ich ilość osiągnęła dziś punkt kulminacyjny.
Mają tu taki zwyczaj, że kobiety 1 marca obdarowują mężczyzn tymi ozdóbkami (zdjęcia poniżej, nabyłam dwie, wybrałam całkiem ładne, bo było całe mnóstwo takich ni to plastikowych, ni to ceramicznych), właśnie z okazji początku wiosny. W zasadzie wszyscy obdarowują tym bliskie osoby. Widziałam mnóstwo dziewcząt z przypiętymi broszkami i maleńkimi bukiecikami kwiatów (naprawdę maciupeńkimi). Swoją drogą radosny zwyczaj. :) Te zabawne ozdóbki zawsze mają czerwono-biały sznureczek. A, swoją drogą, dzień kobiet jest tutaj również obchodzony 8 marca.
Może powiem coś więcej o przyjaźni polsko-węgierskiej, bo moje pierwsze dni tutaj były bardzo "węgierskie". W zeszłą sobotę, Reni zaproponowała mi, abym poszła z nią i inną węgierką (Anitą) na koncert węgierskiej muzyki folkowej.
Pewnie wiecie albo i nie, że
Transylwania, lub inaczej Siedmiogród, była kiedyś w rękach
Węgrów. Węgrzy stanowią w tym kraju 2-milionową mniejszość,
najwięcej ich mieszka właśnie w Transylwanii. Ciekawa jest
historia Uniwersytetu Babes-Bolyai, na którym to mam studiować –
bo pierwotnie był on uniwerkiem węgierskim, później dopiero od
początku XX wieku został ustanowiony uniwersytetem rumuńskim.
Wtedy, cała kadra profesorska – złożona głównie z Węgrów,
nie akceptując faktu zmiany nazwy uniwersytetu i "posiadacza",
w akcie protestu wyjechała na Węgry. Co zrobili Rumuni, nie mający
własnej kadry? Utworzyli nową z najlepszych studentów! :) Później
sprowadzili profesorów z Francji i Włoch. Podczas II Wojny
Światowej, na skutek wojennych zawirowań mury Uniwersytetu
opuszczono, cała kadra i studenci opuścili Cluj, pojechali do
innych miast w Transylwanii. Wtedy Węgrzy powrócili na Uniwerek.
Śmieszne jego losy. Ostatecznie jego nazwa: Babes-Bolyai, pogodziła
obie strony – Babes to nazwisko rumuńskiego wielkiego biologa,
Bolyai – to nazwisko znanego węgierskiego matematyka. Wszyscy są
szczęśliwi, można studiować praktycznie wszystkie kierunki i po
rumuńsku i po węgiersku.
Hmm. Socjologię, jak się okazuje, również można studiować tylko w tych dwóch językach. NIE MA ZAJĘĆ PO ANGIELSKU, co dopiero wczoraj wyszło na jaw. Ale do tego kiedyś wrócę....
Hmm. Socjologię, jak się okazuje, również można studiować tylko w tych dwóch językach. NIE MA ZAJĘĆ PO ANGIELSKU, co dopiero wczoraj wyszło na jaw. Ale do tego kiedyś wrócę....
Wspomniałam o kościele św. Michała,
jest ogromny, drugi co do wielkości w Transylwanii. I największy w
Cluj-Napoka, a tylko Węgrzy są tu katolikami. Generalnie Rumuni są
prawosławni. W drugiej notce na blogu zamieściłam zdjęcie ich
katedry prawosławnej, zbudowanej całkiem niedawno – 1923-33.
Ajj, no i nikt mi nie mówi, że odbiegłam od tematu. Miałam opowiedzieć o koncercie węgierskiej muzyki folkowej. Anita, ta druga Węgierka, zaprowadziła nas na miejsce, bo już tam wcześniej była, trochę przerażające okolice, bida aż piszczy. Weszłyśmy przez bramę jakby na podwórze, dalej biegła sobie ścieżka między bardzo biednymi "domami" – raczej zagrodami, budowanymi z czego tylko popadnie. Ścieżka prowadziła do wejścia jakiegoś starego budynku, okazało się, że była to kiedyś synagoga (Żydów też tutaj zawsze sporo było). Myślę, że to dosyć rzadkie doznanie – węgierskie śpiewy i tańce we wnętrzu starej synagogi.
Synagoga, niestety, nie udalo mi sie zrobic lepszej foty, bo scena zajmowala spora czesc swiatyni |
Atmosfera była przyjemna, sporo ludzi, w zasadzie pełna synagoga. My siedziałyśmy w pierwszym rzędzie. Wszystko dość tanim kosztem zorganizowane, już po raz 35. Artystami byli mieszkający w Cluj Węgrzy. Najpierw wystąpiły dwie starsze pary dziadków, którzy całą tradycję zapoczątkowali i tańczyli 35 lat temu. Zdjęcia i filmik z koncertu znajdziecie poniżej.
Moja współlokatorka uwielbia muzykę folkową. Zresztą dopiero niedawno przyznała mi się, że śpiewa taką muzykę z zespołem. Odgrzebują stare ludowe kawałki i grają na nową modłę. Fajna sprawa. Reni jest ciekawą osobą.
Niestety łatwiej mi zrozumieć rumuński niż węgierski, ale z zapałem tłumaczyła mi wszystkie zapowiedzi. Koncert trwał 2 godziny, ale był całkiem klawy. Później była przerwa, zaprosili na piwo na górę. Spróbowałam wtedy pierwszy raz rumuńskiego Ursusa!
Wiecie, że kiepska ze mnie piwoszka. Nie przepadam, jeśli już to z sokiem, ale Ursus jest naprawdę extra! Takie kobiece piwo, lekkie. Posmakowało mi. :) Później były tańce!!! I to do takiej muzyki ludowej, po prostu zespół grał dalej, a ludzie – nawet młodzi – tańczyli tradycyjne tańce w parach, z przytupami itd. Ciekawe. :) Nasza towarzyszka, dziwna Węgierka Anita, również poszła w tany.
Fabryka Ursusa, tuz obok akademika |
Puenta:
W między czasie poznałam miejscowego,
który próbował zagadać po węgiersku, jak dałam znać, że nie
rozumiem, to przeszedł na angielski, pytając: "What's your
name? What's your number?" Był zabawny, ale na szczęście
zainteresował się moją współlokatorką. Może coś z tego nawet
będzie. ;)
Jak go spytałam, czy jest Rumunem, czy Węgrem, odparł: "I'm from here. I'm Transilvanian".
Jak go spytałam, czy jest Rumunem, czy Węgrem, odparł: "I'm from here. I'm Transilvanian".
Reni, mamma mia! |
Podoba mi się "I'm Transilvanian" ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńhehe, mnie tez to zaciekawio. :) bo wiesz, gosc mowi po wegiersku i rumusku, generalnie powiedzial, ze ciezko mu okreslic narodowosc.. akurat tamtego dnia czul sie bardziej Wegrem - ze wzgledu na okolicznosci, wegierskie tance i muzyke.
Usuń