piątek, 18 maja 2012

Peszt czy Buda?

"Gdzie dziś idziemy? Peszt czy Buda?" - to było pytanie, które padało, jak tylko opuszczaliśmy hotelik. Jak zwykle bez konkretnego planu, byle przed siebie, byle zobaczyć coś nowego i fajnie spędzić czas - co w Budapeszcie nie jest trudne.

Po tygodniu spędzonym w tym pięknym mieście doszliśmy zgodnie do wniosku, że Peszt jest ciekawszy, nie ujmując przy tym Budzie - w której to również wiele pięknych zakamarków, jak wspomniane wczoraj wzgórze Pałacowe, które odwiedziliśmy co najmniej 3 razy, w tym raz z moimi pięknymi koleżankami, które zrobiły mi urodzinową niespodziankę, postanawiając odwiedzić mnie w Klużu. 

Jechały przez Budapeszt. Zabukowały wszystko bez mojej wiedzy, no i akurat tak wyszło, że do Budapesztu doleciały, kiedy ja tam jeszcze byłam!
Roześmiana Monika
W drodze na wzgórze
Także te dwie panny również urozmaicały mi pobyt. Prawda, że fajne mają pory??
Zaplanowały spędzić dwa dni w Budapeszcie, między innymi mocząc się na słynnych basenach, no to do nich dołączyliśmy. :)

Baszta rybacka, placyk przy kościele św. Marcina

W tych sukiennicach były fajne kawiarnie i knajpy, ale raczej nie z tych tańszych. A propos cen, to jeszcze później coś Wam powiem.
Widok z okolic wzgórza Gellerta

Stara kolejka na wzgórze pałacowe, fajny klimat (nie jechałam)

Jak po raz pierwszy poszliśmy zwiedzać wzgórze, w zeszłą niedzielę, po spacerku po wyspie św. Małgorzaty, to odbywał się tam akurat targ z takimi cudami - w zasadzie tylko jedzeniowymi. Stoiska marcepanu (bo nieopodal kościoła św. Marcina jest muzeum marcepanu - byłam tam w szkole średniej), świeży chleb i inne lokalne smakołyki. Oczywiście nie trzeba nas było długo namawiać na spróbowanie czegokolwiek. Ślinka ciekła na sam widok. Marcepanowy zlepek z różnymi suszonymi owocami, czekoladą i Bóg wie, czym jeszcze, był przepyszny. Było też sporo degustacji. Na koniec skusiliśmy się na dość polską grubą pajdę świeżutkiego chleba ze smalcem i... nie ogórem, ale czerwoną cebulką i ciemne miejscowe piwo. Mniam. W pozostałe dni tego targu tam nie było, także mieliśmy farta. Nie wiem, czy to co niedzielę takie cuda się odbywają, czy akurat trafiliśmy na jakąś specjalną okazję. Był też koncert, fajni chłopcy grali na gitarach i śpiewali po angielsku. Akurat tego jedynego dnia nie wzięłam ze sobą aparatu.



W czwartek były wspomniane baseny. Ja za bardzo nie jestem w temacie wód termalnych/zdrowotnych i wszelkich innych, ale dziewczyny wiedziały, że takie w Budapeszcie są. Budapeszt z nich słynie i  związku z tym wszelkich basenów i krytych i odkrytych jest tu całe mnóstwo. My wybraliśmy kompleks Siczini (w takim pałacyku rodziny Siczini, w parku).

Na zdjęciu basen odkryty z naprawdę ciepłą zdrowotną wodą. Jak chmury słońce zasłoniły, to fajnie w nim było posiedzieć. Był też zwyczajny basen oraz z atrakcjami typu: wir wodny, bicze itp. Ale zanim tu doszliśmy, przeszliśmy przez szereg basenów w budynku - wody o różnej temperaturze i właściwościach, liczne sauny. Naprawdę klawo.

Bobby mnie uczył pływać kraulem. Podobno z powodzeniem. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz