środa, 30 maja 2012

Wspomnienia z ostatniej wyprawy

Niedługo nadejdzie czas na podsumowania, bo za 2 tygodnie powinnam już wracać do domu. Maj to ostatni pełny miesiąc tutaj. Sądzę jednak, że jeszcze jakiś czas po powrocie będę mogła ciągle pisać o Rumunii, bo wiele istotnych kwestii pominęłam i mnóstwo jest jeszcze zdjęć do pokazania. W ogóle nie pisałam tyle, ile chciałam i planowałam, przyznaję się bez bicia, mea culpa. 
Ale... fakt, że wracam, nie oznacza, że z blogiem koniec. Będą jeszcze na pewno inne podróże, którymi będę chciała się podzielić (mam taką nadzieję!). :)

Jako, że nie udało mi się wczoraj wybrać na koncert Pink Martini w Cluj, to przynajmniej podzielę się ich piosenką: http://www.youtube.com/watch?v=ld3AZyGWEgk&feature=related

Postanowiłam podzielić się dziś jeszcze resztkami Budapesztu. Wiem, że Budapeszt nie jest w Rumunii (ale blisko stąd), ale jestem pod takim jego wrażeniem, że po prostu muszę wrzucić trochę więcej zdjęć stamtąd. Akurat zeszłej nocy znajomi z akademika się tam wybrali na 2 dni. Ja byłam tydzień i to wciąż mało, a oni tylko na dwa dni?! Ale udzieliłam im wskazówek, co i jak zobaczyć.

Z Kluż pociągiem dojeżdża się na dworzec Keleti (co oznacza po prostu; Wschodni), który prezentuje się mniej więcej tak:


 
Po miejskiej zabudowie miło jednak rzucić okiem na coś bardziej naturalnego.
Jako, że Dunaj to ogromnie ważna dla całych Węgier (i nie tylko!) rzeka, wokół której warto się przechadzać, po obu jej brzegach - i w Budzie i Peszcie, to spójrzcie na nią jeszcze raz:

Te dwa statki pasażerskie (A'rossa Donna i Bella) na zdjęciu to normalny widok dla mieszkańców Budapesztu, ale także nic w porównaniu z innymi, które widzieliśmy (niestety brak fotografii). To po prostu pływające hotele, luksus na wodzie, zapewniam, że nie za przystępną ceną. Z basenami, restauracjami, clubami, pięknymi pokojami z ogromnymi oknami i balkonami. Dopisujemy z Bobem do naszej listy rejs taką łajbą, tylko przez kilka dni, bo szybko by nam się znudziło zważywszy również na towarzystwo - wycieczkowiczami byli głównie starsi ludzie... Ale popłynąć Dunajem z Budapesztu do Wiednia, czemu nie? Wy byście nie chcieli poleżeć na leżaczku popijając jakiś egzotyczny koktajl, poczytać książki, podziwiając krajobrazy, zejść do miasta, jak statek dobije do portu.


 Widok z wzgórza Gellerta, po drodze na szczyt.











A w Budapeszcie autobusy jeżdżą po rzece.... :)
 I takie fajne dziewczyny tam można spotkać, prosto z Polski. A w tle Dunaj i piękny Parlament.

W Peszcie warte odwiedzenia są okolice Placu Bohaterów:
Nieopodal w parku znajdują się, wspomniane innym razem, baseny termalne oraz miejsce zwane Magyar Mezogazdasagi Muzeum, z miniaturami Siedmiogrodzkich zabytków, które wcale nie są miniaturowe. :)


Tu majaczy pałaco-zameczek, jedna z miniatur.
Tu, gdzie teraz stoi woda i można popływać łódeczkami, jeszcze miesiąc wcześniej był jakiś event i prezentacja jeepów, można było się przejechać itp. W między czasie zbiornik napełnili.
Po basenach nadszedł czas na oglądanie miniatur, a tam na przykład taki kościółek:
I taki przepiękny wykusz wyrastał z muzealnej ściany:
Budynek muzeum, piękna architektura.

Z Placu Bohaterów koniecznie trzeba przejść się w stronę rzeki najbardziej reprezentacyjną ulicą Budapesztu - Andrassy ut, pełną ambasad i przepięknych kamienic. Na przykład rzućcie okiem na tę poniżej, jest bardzo stara, ale dobrze utrzymana i nie ręczę za to, ale wydaje mi się, że wykończona prawdziwym złotem.
Wybaczcie taki natłok wrażeń architektonicznych, ale miasta to w końcu w dużej części ich zabudowa. Ale przejdźmy może do mojego ulubionego tematu (poza podróżowaniem), czyli.... jedzenia.

No właśnie. Jest w Budapeszcie, nad rzeką, po stronie Pesztu, nieopodal mostu Wolności, fantastyczny bazar owocowo-warzywno-mięsno-serowy (tak po krótce) w uroczej hali targowej. Godny uwagi. Jak się wejdzie, to się przepadło. Nie ma opcji, żeby czegoś nie kupić. Szczególnie jeśli jest się łakomczuchem i przebywa w towarzystwie drugiego głodomora.



Tak się targ prezentuje w środku.















A tak od zewnątrz:

Tak więc postanowiliśmy zjeść lunch na pobliskim stoliczku, z przyjemnym widokiem na most Wolności (na most! nie na tego pana z gazetą! uprzedzając komentarze moich złośliwych koleżanek). :) Kiedyś napomniałam, że Budapeszt jest drogi - i właśnie po lewej dzień lub dwa wcześniej poszliśmy na kawę, do zwykłej kawiarenki, bliziutko od tego targu... zwykła cafe latte, za dwie zapłaciliśmy równowartość 10 funtów! Pluliśmy sobie w brodę przez cały długi dzień. W ogóle z kawą mieliśmy średnio ciekawe doświadczenia, bo dla niektórych cafe latte to takie Ricore na mleku, w dodatku ledwo ciepłe, ale to gdzie niegdzie, w paru miejscach było i tanio i pysznie.

Z moimi drogimi psiapsiułami byłyśmy któregoś razu bardzo głodne, postawiłyśmy na coś węgierskiego.
W menu figurował placek po węgiersku, stwierdziłam, że spróbuję (polską wersję uwielbiam przecież)! Dziewczyny zamówiły coś innego.

Oczekując na jedzenie.... Z Izabelą P.
Tak prezentował się mój placek po węgiersku. Wyśmienicie, prawda? :) I z polskim plackiem nie ma on nic wspólnego. Był wyśmienity, ale: był to zwyczajny naleśnik z farszem z mięsa mielonego i sosem pomidorowym (trochę jak na spaghetti). Pychota!

Nie mogę nie pokazać wam jeszcze migawek ze starej, secesyjnej galerii handlowej, cudeńko. Niestety nikt tam teraz nie handluje, prawdopodobnie ze względu na ceny wynajmu lokali. Lubię takie miejsca.


I ten zapach drewna. Mmm...

Uwielbiam też te ich szerokie ulice, w zasadzie aleje - prawie wszędzie! I żółte tramwaje. :)

Zaczęłam akcentem dworcowym, to pod koniec też jeszcze pokażę dworzec Zachodni (Nyugati), który mijaliśmy w zasadzie codziennie, z którego szybko i tanio można się dostać na lotnisko, na którym widziałam przepiękny, stylowy, staromodny Orient Express. Dworce to podróże, dobrze mi się kojarzą, pociągi też.



Mi jednak do Kluż przyszło wracać busikiem, ale za to w dobrym towarzystwie. Wszystko byłoby fajnie, gdyby busik, na który zabukowałam wcześniej bilety pojawił się! I nie chodzi o pojawienie się o czasie, tylko pojawienie się w ogóle.
Oczekując na otwarcie busa, tego Mercedesa za nami. Dzień wcześniej, pomiędzy 23:30 a 00:15 czekałyśmy w tym samym miejscu, na tego samego busa, wydzwaniałyśmy do firmy przewozowej jak zaczęło się robić trochę późno... no ale cicho, głucho, busa ni ma. I nigdy nie dowiemy się, co się z nim stało... To rumuńska firma, może to wszystko tłumaczy. :D Bo nazajutrz skontaktowałam się z nimi i wypytałam o możliwość podróży z nimi - i 3 miejsca dla nas się znalazły, a bus czekał przed czasem. Jakieś czary-mary. Ale wszystko ma swoje dobre strony, bo dzięki temu w Budapeszcie byłyśmy dzień dłużej.

Myślę, że warto jeszcze pokazać bilety, jakie nam pan kierowca wypisał (został za to poczęstowany prawdziwym Ptasim Mleczkiem). Z miejsca pozdrowienia dla panny POLIFUK. :D












Zanim się busik całkowicie zapełnił, było nawet wygodnie. :)
A kierowca jechał jak szalony!


Pozdrawiam Państwa bardzo serdecznie. Do przeczytania!

1 komentarz:

  1. Kurcze, nie mam teraz czasu wszystkiego dokladnie czytac, bo niby w pracy jestem, wiec pewnie oczekuje sie ode mnie, ze bede pracowac ;), ale zdjecia super i te migawki, ktore przeczytalam, tez! Jak wreszcie dorobie sie netu w domu, to przeczytam dokladniej! Pieknie sie prezentujecie, Dziewczyny! Pieknie! :) Buziak! :)

    OdpowiedzUsuń